niedziela, 4 lutego 2024

Chłopi, czyli o najnowszym filmie i trochę o książce

Stało się, obejrzałam najnowszych "Chłopów" z 2023 r. w reżyserii i wg scenariusza DK Welchman oraz Hugh Welchmana. I mam już zdanie na ten temat. A jest ono następujące - historia przykra i straszna, film dobry. Dobór aktorów 10/10, chociaż bawiła mnie Małgorzata Kożuchowska w roli Organiściny. Muzyka i ścieżka dźwiękowa klimatyczna i barwna, dobrze oddawała nastrój. Dajmy na to, wesele Jagny i Boryny - te tańce miały w sobie coś wręcz diabolicznego... 

Ale tym, co mnie najbardziej denerwowała była animacja! Bardzo mi to utrudniało oglądanie, momentami miałam wręcz wrażanie, że zaraz dostanę oczopląsu. Jednocześnie przyznaję, że były takie ujęcia, gdzie malowe tło było bardzo malownicze i nastrojowe, ale jednak całość mnie męczyła. I chyba nie jestem tak wytrawnym odbiorcą, aby docenić tę formę przekazu. Jam człowiek prosty i dla mnie coś jest albo animacją, albo filmem. To tyle, jeśli by mnie ktoś pytał o zdanie. 

Sama historia Jagny jest mi znana, bo jestem z tych, co to niegdyś przeczytali książkę (dla przypomnienia  - napisał ją Władysław Reymont i dostał za to Nobla), i niezmienne od lat uważam, że to okropna historia. Równie niezmiennie żal mi żony Antka, bo jej chłop bierze i przeżywa miłosne rozterki, a ona musi ogarnąć wszystko. Idealne życie, nie ma co... Bardzo się cieszę, że nie musiałam żyć w tamtych czasach!

Nie pamiętam treści książki na tyle, by porównywać ją z filmem na zasadzie, co wycięli, a co pozmieniali. Miałam ambicję, aby przebrnąć przez całość przed obejrzeniem najnowszej ekranizacji, ale po kilkunastu stronach dałam sobie spokój. Za długie to i za toporne. W liceum to była moja lektura obowiązkowa, teraz mogę czytać, co chcę. Niech więc "Chłopi" dalej zalegają na półce i obrastają w kurz, czekając dnia, kiedy jednak postanowię znów przebrnąć z Reymontem przez cztery pory roku...

I na koniec anegdotki, oczywiście, jak to twórczość Reymonta była obecna w moim życiu od małego... Jak powszechnie wiadomo, mam starszą siostrę. Ta ambitna dziewczyna niezmordowanie próbowała wpajać mi wiedzę na różne tematy, gdy byłam "kaszojadem" i jedno z sakramentalnych pytań, na które musiałam umieć odpowiadać brzmiało: kto napisał "Chłopów"?  Reymont! Jak miał na imię? Władysław! 

Kilkanaście lat później nastał dzień, w którym kupiłam słynne dzieło. Zakupu dokonałam w górowskiej księgarni (dziś już nieistniejącej) za gotówkę znalezioną na ulicy. Dosłownie na ulicy. Idąc wieczorową porą, nie pamiętam dokąd, zobaczyłam na chodniku banknoty. Rozejrzałam się, ale wokół nikogo nie było. Podniosłam banknoty, ciesząc się, że wpadły mi 3 dyszki. Wsadziłam je do kieszeni i dopiero kilka godzin później przekonałam się, że to było o wiele więcej niż 30 zł. Radość i niedowierzenia, ale najpierw próba znalezienie właściciela, bo ja jestem z tych, co by oddali kasę, gdyby było wiadomo komu. W tym przypadku nie było. Po jakimś czasie wydałam te pieniądze m.in. na książkę i na parasol, które mam do dziś, a część przeznaczyłam na jakiś charytatywny cel. A dumna z własnych "Chłopów" byłam jak diabli, bo już wtedy w moim łbie rodził się plan - marzenie posiadania własnego bogatego księgozbioru....