niedziela, 30 kwietnia 2023

Pejzaż horyzontalny

"Rośnie nam pejzaż za pejzażem
Ziemia co chwilę zmienia twarze
Pejzaż zawiły jak poemat
A temat - taki zwykły temat"
("Pejzaż horyzontalny" - Andrzej Sikorowski i Grzegorz Turnau,
KLIK
















 

sobota, 29 kwietnia 2023

Spacerowo...

Jest na końcu mapy taka wieś,
gdzie przy polnej drodze domy dwa,
gdzie ze studni wodę trzeba nieść,
a jedynym światłem - światło dnia.
Tam w ogrodzie bujnym leży pies,
który dawna wypiął się na zło,
w niebo tylko zapatrzony jest...
("Na końcu mapy" - Pod Budą;
  posłuchaj tutaj: KLIK )











środa, 26 kwietnia 2023

"Topka" Marty, czyli subiektywna lista absolutnych hitów wszechczasów

Jestem miłośniczką kultury i sztuki. Nie wyobrażam sobie życia bez muzyki, filmu, literatury, kabaretu. Jednocześnie mam tak, że jak się na czymś zafiksuję to nie ma przebacz, magluję to i magluję, aż mi się znudzi. I stała jestem w tych zauroczeniach! W drugą stronę też to działa... Jak mi się coś nie spodoba to nie ma opcji, abym się nad tym dłużej zatrzymała. No, czasami, czasami, po czyichś namowach czy sugestiach mogę spróbować jeszcze raz, ale to raczej wyjątki potwierdzające regułę. 

Do ścisłej czołówki piosenek zagranicznych, które absolutnie uwielbiam, zaliczam:

1) "Wind of Change" - Scorpions (uroki posiadania starszego rodzeństwa)
2) "The Final Countdown" Europe (brat - dzięki)
3) "Let´s twist again" - Chubby Checker (O mamusi, co ten człowiek wyczynia w garniturze! I tyle wspomnień z pracy...)
4) "Stand By Me" - Ben E. King
5) "Over the Hills and Far Away" - Nightwish
6) "Piece Of My Heart" - Janis Joplin (I love it!) 
7) "With A Little Help From My Friends" - Joe Cocker ("Cudowne lata" - kto zna?)
8) "Holding Out For A Hero" - Bonnie Tyler ("Niebezpieczne ujęcia" - czy ktoś na sali pamięta serial?)
9) "It's Raining Men" - The Weather Girls
10) "Nah neh nah" - Vaya Con Dios (kocham jak siostrę, ale siostrę jednak bardziej)

(Miało być 10, tylko 10, ale nie dam rady! Lecimy do 15! Sorry!)

11) "I Don't Like Mondays" - The Boomtown Rats
12) "Lemon Tree" - Fools Garden 
13) Rocky Balboa - Theme Song (SZTOS TOTALNY! NO, SZTOS!) 
14) "The Shoop Shoop Song" - Cher
15) "I Will Follow Him" z filmu "Zakonnica w przebraniu"

Strzeliło 15! Jak to??? To za mało! Jest całe mnóstwo piosenek, których nie wymieniłam!!! Miałam się zrelaksować, pisząc ten tekst, a tymczasem to ciężka harówa i męczarnia tak wziąć i spośród milionów wybrać kilka... Ech, ech, sama jestem sobie winna. Strach pomyśleć ile mi zajmie wybranie utworów polskich. Listę piosenek, których nie znoszę też ułożę, niech zostaną upamiętnione! :) 
Jejku, ja na tej liście nie wrzuciłam nic z Queen!!! Freddie, wybacz...


A jakie są Twoje typy? 

niedziela, 16 kwietnia 2023

Pielgrzymka do Legnickiego Pola

Dawno, dawno temu na Śląsku panował piastowski książę Henryk Brodaty. Jak na księcia przystało, musiał się ożenić. No to się ożenił. Wzięli i załatwili mu żonę z Niemiec, Jadwigę. Św. Jadwiga Śląska, kojarzycie? No, to właśnie ona. Jak już się pobrali to z czasem rodzinka im się powiększała i w sumie sprowadzili na ten świat gromadkę dzieci. Była wśród nich panna Gertruda, która potem wstąpiła w zakonny stan i została cysterką w trzebnickim klasztorze. Był też i Henryk. I ten Henryk to był gość, bo jak w XIII w. Mongołowie spustoszyli najpierw Małopolskę to im się zachciało jeszcze Legnicy. Ale tu niespodzianka, bo Henryk junior wziął się do roboty, zgarnął wojsko małopolskie (to ocalałe), skrzyknął chłopaków ze Śląska i Wielkopolski, i heja, naparzać wroga. Bitwa rozegrała się pod Legnicą 9 kwietnia 1241 r. i wszystko byłoby super, gdyby nie fakt, że książę Henryk zginął, a Mongołowie jego głowę zatknęli na włócznię. Ciało zostało na pobojowisku i kto wie, co by się z nim stało, gdyby nie zostało odnalezione przez – i tu uwaga – matkę Henryka Jadwigę lub jego żonę Annę (różne źródła różnie podają). Znakiem rozpoznawczym było to, że syn Henryka Brodatego miał u lewej stopy 6 (słownie: sześć palców).

Koniec historii, wracamy do przyszłości.

Mamy rok 2023, bitwa miała miejsca 782 lata temu. Szmat czasu, ale pamiętamy! Henryka znamy dziś jako sługę bożego Henryka II Pobożnego. W 2017 r. rozpoczął się jego proces beatyfikacyjny. A 15 kwietnia 2023 r. odbyła się II pielgrzymka Sługi Bożego Henryka Pobożnego II z Legnicy do Bazyliki mniejszej pw. Podwyższenia Krzyża Świętego i św. Jadwigi Śląskiej w Legnickim Polu. Piszę o tym, ponieważ zupełnie nieoczekiwanie wzięłam udział w tym wydarzeniu.

Uff, koniec wstępu!

Pielgrzymka odbywała się w sobotę, a dowiedziałam się o niej w czwartkowy wieczór. (Dzięki, Agata!). Narada z rodziną (czasem trzeba ich plany uwzględnić), analiza sytuacji i decyzja, że spoko, że się wybieram. Dobrze. Dołączyły do nas jeszcze dwie dobre dusze więc jeszcze lepiej. Plan był następujący: jedziemy do Legnicy, idziemy do Legnickiego Pola, a stamtąd odbiera nas mój brat (Dzięki, Wiesław!) i odwozi do miejsca startu. Dobry plan należy wykonać. Ruszyłyśmy. Usłużny GPS doprowadził nas do celu: punkt zbornego w Legnicy pod figurą Matki Bożej Królowej. Wymarsz godzina: 14.00. Przybyłyśmy troszkę wcześniej i okazało się, że jesteśmy same. (Idź na pielgrzymkę, mówili, będzie 100 osób mówili). W końcu dołączyły do nas inne osoby, w tym grupa rekonstruktorów i ksiądz. Po części wstępno – powitalnej wyruszyliśmy (z rekonstruktorami, ale już bez księdza). Mieliśmy do pokonania 12 km więc odległość jak na porządny spacer (ocena moja jako osoby, która nie ma kondycji fizycznej wcale). Pogoda dopisała, szło się dobrze, pozytywna atmosfera, integracja. Przy takie liczbie osób każdy mógł pogadać z każdym i to też dobra rzecz. Była też pani z gitarą więc kto chciał, mógł sobie pośpiewać. Byliśmy też zaopiekowania pod każdym względem, pilnowała nas policja (Dziękuję!), a w Gniewomierzu pani sołtys z ekipą powitała nas poczęstunkiem (Dziękuję!). Można było sobie jeszcze obejrzeć miejscowy kościół i nabrać sił do dalszej drogi. Bo choć nawigacja wskazywała, że do celu zostało mniej niż 3 km to się okazało, że czeka nas najtrudniejszy odcinek – wejście pod wielką górę. Jak wspomniałam, moja kondycja jest, ekhm, jaka jest, więc widząc wzniesienie przede mną, przez chwilę pożałowałam, że biorę udział w tym szaleństwie, ale, oczywiście, ruszyłam razem z resztą pielgrzymów i metodą równego kroku oraz niepatrzenia przed siebie, pokonałam wredną górę. Potem już było widać kościół w Legnickim Polu i jakoś tak nogi same mnie niosły. (A tak przy okazji, to ten ostatni odcinek biegł wzdłuż autostrady i nad nią. Po raz pierwszy miałam okazję znaleźć się w pobliżu takiej drogi nie będąc w samochodzie, i nie zdawałam sobie sprawy, że jest tam, aż tak głośno. A ruch wcale nie był jakiś wielki. No, ciekawe doświadczenie, ciekawe.)

Dotarliśmy w końcu do celu, czyli do bazyliki w Legnickim Polu. Ktoś wręczył pamiątkowe przypinki, a ktoś inny zaprowadził do lokalnego muzeum. Był czas na odpoczynek i zwiedzanie, a co najważniejsze, można było nabyć magnesiki! (Lubię!).

O 18.00 natomiast rozpoczęła się uroczysta Msza św. pod przewodnictwem biskupa legnickiego Andrzeja Siemieniewskiego (wcześniej biskupa wrocławskiego, kto z Jemielna ten nazwisko Księdza Biskupa z pewnością zna), poprzedzona uroczystością poświęcenia i przekazania sztandarów Związku Sybiraków i Związku Pszczelarzy. Jak to przy wydarzeniach takiej rangi, byli oficjele i hymn narodowy. Zaskoczyło mnie symboliczne wbijanie gwoździ w drzewiec sztandaru w wykonaniu oficjeli właśnie, a potem przysięga członków pocztu sztandarowego (jeśli istnieją fachowe nazwy to niestety ich nie znam), że będą go chronić nawet z poświęceniem życia i ucałowanie chorągwi. Była to chwila podniosła i wzruszająca. Aż się zaczęłam zastanawiać czy byłabym w stanie złożyć takie ślubowanie i rozważam to do dziś. Msza św. była okazją do modlitwy, ale też do obejrzenia kościoła. A świątynia w Legnickim Polu jest naprawdę piękna i klimatyczna. Chętnie tam wrócę, gdy nadarzy się okazja. Może za rok, w ramach kolejnej pielgrzymki, a może wcześniej, np. w czerwcu, na rekonstrukcję Bitwy pod Legnicą. Czas pokaże! Dziś korzystam z wolnego dnia i „cziluję”. I cieszę się, że mogłam spędzić sobotę w dobrym towarzystwie i w ciekawy sposób. A gdyby ktoś chciał wyruszyć śladami Henryka to polecam 😊

















sobota, 15 kwietnia 2023

Feblik - 21 część Jeżycjady

A dziś na tapet "biere" "Feblika". Szczerze? Jakoś mnie nie porwał... Ignacy Grzegorz Stryba nie jest moim ulubionym bohaterem Jeżycjady, umówmy się. A ten wpis ma charakter spojleru, a do tego może się okazać, że poprzeinaczam fakty...

W tej części wszystko toczy się wokół Miągwy (pseudonim Ignasia), który przeżywa gwałtowny zawód miłosny, podróż autobusem, spotkanie z koleżanką ze szkolnej ławy, którą ratuje przed (lub w trakcie omdlenia), noc w muzeum (a właściwie w skansenie, za stodołą, ale NIC Z TYCH RZECZY), obrywa po pysku od pijanej baby (matka ww. koleżanki), podróżuje samozwańczo autem z Poznania na wieś i z powrotem i jeszcze wozi pasażerkę (ojciec chce mu nawtykać, ale potem się opamiętuje, że ten mały Ignaś to taki mały już nie jest i w sumie fajnie, że se kogoś znalazł, no, dobra, to mu nie nawtykam jednak),. Dalej, ten sam Ignaś ratuje ucho dzbana, zaprasza koleżanką na noc (ale za zgodą mamy, i niewinnie, zaś NIC Z TYCH RZECZY), dzięki czemu ma co rano żreć i jeszcze chatę posprzątaną (u Borejków nastąpiła katastrofa budowlana, i remont) i łazienką pomalowaną, i jego ojciec już nie musi latać po chałupie w stroju roboczym, bo kumpela Ignasia wszystko ogarnęła...

W tym samym mieszkaniu pojawia się Józinek Pałys (ryży potomek Idy) i ma zabrać wujka Grzesia na wieś, a ten w ramach wdzięczności chyba serwuje mu przemówienia eschatologiczne, ale w końcu jednak wyjeżdżają.

No, ale poza tym to jeszcze tak o: Jędruś Rojek chce pływać, bo jest u ciotki na wsi, ale nikomu nie chce się z nim iść, bo jest upał i wszyscy czilują. Tu ratunek przychodzi Mila Borejko, która mówi młodemu, że skoro starzy (Natalia i Robert) nie chcą z nim z nim poleźć, to niech powie im, żeby zabrali parasol, młody tak robi i nagle, hello, starzy jednak idą. A to ci numer...

Aaa, no już wiem, pojawia się motyw braku prądu w całej wiejskiej okolicy, dzięki czemu wszystkie Borejki, ciotki i pociotki, wyłaniają się nocą na dwór i obserwują spadające gwiazdy, i przy okazji - a jakże - dyskutują o Bogu i o paru innych kwestiach.

W tej samej powieści jest trochę o tym jak Ida trafiła na swój wymarzony dom i bardzo chce go kupić, o czym donosi Patrycji mailowo, bo teraz maile to chyba główny środek komunikacji sióstr. Ta sama Ida dużo wspomina o jakiejś tam Dorotce, którą - o dziwo bardzo lubi - dostrzega, że młoda się w kimś zakochała, bo i ręcznie robione korale dostała, ale nie ogarnia, że obiektem westchnień dziołchy jest jej synuś Józinek.

Ignacy odwozi Agnieszkę do Nekli, a potem ją stamtąd zabiera i jak wracają do rodziny na wieś, to okazuje sie, że już są narzeczonymi. A Józek całuje się na bryczce z Dorotką.

I tak w sumie to by było na tyle. 

PS "Feblika" poprzedza "Wnuczka do orzechów", a po nim następuje "Ciotka Zgryzotka". 




czwartek, 13 kwietnia 2023

Ciotka Zgryzotka, czyli Jeżycjady część 22

Uwaga, będzie prześmiewczo (nieco) i spojlerowato, i nie do końca zgodnie z fabułą :), czyli moje własne przemyślenia dot. tej książki...

Dziś wracam do "Jeżycjady" Małgorzaty Musierowicz i biorę się za "Ciotkę Zgryzotkę". To prawdopodobnie ostatnia część sagi o Borejkach i ich ziomkach, ale czy tak będzie czas pokaże. Przejdźmy jednak do treści i zobaczmy, czego tam nie ma, a co jest!

Jest Nora Górka, córka Pulpecji i Baltony (ouuu, Florian <3), wokół której wszystko się toczy.

Jest Ignacy i Mila, którzy doświadczają kryzysu małżeńskiego po tym, jak Ignacego sponiewierało podczas spaceru z psem. Mila rzuca nawet książką (ciężką) w drzwi. Na koniec się godzą, a gdy do pięknego domu Patrycji i Floriana trafia stara, brzydka zakurzona tablica, która wisiała w kuchni w Poznaniu, to są przeszczęśliwi i już w ogóle życia na nowo układają, bo taka jest fajna.

Jest Miągwa (Ignacy Grzegorz Stryba), który jawi się jako przebojowy ojciec (pod koniec) gotujący kurczaki "z wkładką", czyli takie o, niewypatroszone. A jego żona to Agnieszka, malarka, bo przecież artystka świetnie pasuje do intelektualisty,

Jest Józinek Pałys (pierworodny Idusi), który wchodzi w związek małżeński z Dorotką. Dorotka to panna ze wsi, taki Lucky Luke w wersji wielkopolskiej, gotować potrafi i bryczką powozić też.

Są meile "oryginalnych" Borejkówien (czy jak to się tam pisze...), a w nich cała masa szczegółów mniej lub bardziej wciągających, i, o dziwo, mało łacińskich sentencji! (Na Jowisza!)

Jest Róża Pyziak (córka Gabrysi i Pyziaczka), słodka matka Polka z dwójką obok (dzieci), która powraca na łono rodziny po tym jak jej małżonek wyrusza do Hameryki (Oezu, czemuż to czemu tak dziewczyna nie może być szczęśliwa? Mam nadzieję, że Pani Musierowicz jej odpuści i da szczęście w miłości)

Laura (drugi owoc żywota Gabrysi i Pyziaczka niepoczciwego) wyłania się epizodycznie z kart powieści i wyśpiewuje operową arię na ślubie Józinka i rumianej panny Dorotki. Przy okazji dowiadujemy się, że jest matką Julki albo Juliusza (no jakieś dziecko ma, płeć...zapomniałam!).

Jakieś miejsca zajmują wzmianki o Łusi (córka Idy) i Ani (córka Pulpecji), które są super kuzynkami i razem będą studiować japonistykę. Przez to Patrycja dostaje depresji (dzieci tak szybko rosną, pójdą sobie w świat, będą miały w nosie rodziców itd.), a Florek chce ją pocieszyć, ale idzie my średnio na jeża. Ale że to Baltona, to da se radę.

U Idy przeczuwam kryzys w raju, czyli kłopoty małżeńskie, bo jej "chop" nijak nie ma czasu, żeby zjechać na wieś i być z żoną. W końcu przybywa, bo głupio nie być na weselu, ale tak ogólnie to podejrzewam, że oddycha z ulgą, że Ruda jest daleko i mu nie ględzi cały czas.

Łusia migdali się z Azjatą i ojciec ją przyłapuje, ale nic nie mówi, tylko pisze do Idy, że ich córka migali się z Azjatą. Ida nie wierzy, a potem bum, niespodzianka, Azjata odgrywa pewną istotną rolę na weselu Józinka i już się można spodziewać jak to się skończy. Coś mi się wydaje, że wnuki Idusi będą miały skośne oczy...

Aaaa, a Gabrysia i Grzegorz uciekają na wagary, i spędzają romantyczne chwile nad morzem, z szampanem i dobrym jedzeniem. A potem wracają, bo przecież ktoś musi pilnować, żeby rodzina się nie rozpadła, głupot nie narobiła i wstydu nie przyniesła.

I ta Nora, ta wokół której się wszystko (no, prawie) kręci, to ona przechodzi bunt, ląduje w stodole, ląduje na drzewie, niszczy sprzęty elektroniczne, jeździ z Podeszwą na skuterze, odrzuca Podeszwę, godzi się z ojcem, ratuje Agnieszkę, która w nosie ma swoje nienarodzone dziecko i lata po targu, i ogólnie to fajna dziewczyna jest, i wszyscy takie nadzieje w niej pokładają. Szkoda tylko, że na koniec książki mamy spojler i wiemy, z kim stanie na ślubnym kobiercu, i że urodzi synka, którego nazwie Florian... (a to ci niespodzianka!).

Ogólnie daję "Ciotce" 6/10. 


 

17 dzień...

17 dzień czekania na informację dotyczącą metryczek dowodów osobistych moich krewnych... (Pisałam o tym tutaj: KLIK) Nie popadam w rozpacz, podobno na odpowiedź można czekać nawet i pół roku.

Tak szczerze to nie bardzo wierzę, że zdobędę informacje dotyczące moich dziadków, babć i ciotki (siostra jednej z babć), ale jednocześnie jakaś nadzieja mi się tli. Ciekawe, co z tego wyniknie.

wtorek, 11 kwietnia 2023

Majdanek

Mój księgozbiór powiększył się ostatnio o książkę Stanisława Grzesiuka "Pięć lat kacetu", w której autor opisuje swój pobyt w niemieckich obozach koncentracyjnych. (Warto przeczytać!). Tematyka obozów jest dla mnie bardzo ważna więc chętnie sięgam po literaturę, która przedstawia ich prawdziwy obraz. Na czytaniu nie poprzestaję. Odwiedzam również dawne obozy, gdy mam ku temu okazję. Nie wolno nam zapomnieć o tragedii tych wszystkich osób, które doświadczyły tego piekła na ziemi. Pozwólcie więc, że dziś znów wyciągnę z szuflady stary (z 2016 r.) tekst i podzielę się opowiem Wam trochę o Majdanku - niemieckim nazistowskim obozie koncentracyjnym i zagłady, który znajduje się w Lublinie...

----------------------------

Jesień sprzyja zadumie, pożółkłe liście sprawiają, że człowiek sięga pamięcią do tego, co było i myśli o tym, co będzie, gdy nastanie nowa wiosna. Chwila refleksji nikomu nie zaszkodzi, a może być pomocna. Czasem, gdy już za bardzo kisimy się we własnym sosie, potrzebujemy mocniejszego uderzenia, impulsu, który sprawi, że spojrzymy szerzej, zrzucając klapki z oczu otworzymy się na coś nowego… Taki „restart”. Dla mnie szczególnym miejscem weryfikacji hierarchii życiowych wartości stał się lubelski Majdanek – były niemiecki obóz koncentracyjny, w którym zginęło około 80 000 osób. Bywam tam przynajmniej raz w roku, byłam tydzień temu. Każdą wizytę w tym szczególnym miejscu pamięci narodowej, przeżywam tak samo mocno.

Na teren Majdanka wchodzi się przez bramę. Nie ma biletów, nie ma tłumów, uderza przestrzeń i cisza, i wiatr, niosący echa zdarzeń z przeszłości. Pierwszy obiekt – monumentalny Pomnik – Brama, przypomina wszystkim przybywającym, gdzie są i co się tu działo. Nie wolno nam zapomnieć jednej z najtragiczniejszych kart historii…
W administracyjnej części obozu biały budynek – przeznaczony dla załogi, a w nim biuro i kwatery oficerów SS. Kawałek dalej charakterystyczne, obozowe zabudowania – najpierw komory gazowe obok nich łaźnie i baraki. Nowo przybyli więźniowie, stojąc na placu selekcyjnym, nie wiedzieli czy trafią do łaźni, czy też zostaną zagazowani. W jednym z pomieszczeń skład puszek po cyklonie – B, cichym zabójcy tysięcy osób. Na ścianach komór gazowych widoczne są niebieskie ślady – dowód, że rozpuszczano tu śmiertelne opary. Drewniane kładki skrzypią, poza tym w pomieszczeniu panuje kompletna cisza. W tym miejscu można tylko milczeć, zapłakać lub odmówić krótką modlitwę.
Na zewnątrz świeże powietrze i szereg długich, drewnianych baraków z dwuskrzydłowymi drzwiami. W kilku z nich rozmaite wystawy, makieta obozu i buty więźniów, tysiące butów. Szok! But – rzecz niewielka – każdy do kogoś należał! Każdy przemierzał inne ścieżki, drogi i dziedzińce, ale wszystkie dotarły do jednego miejsca – do Majdanka. I dla większości tutaj wędrówka dobiegła końca.
W innym baraku wystawa „Więźniowie Majdanka”. W szklanych gablotach umieszczono rozmaite przedmioty codziennego użytku należące do więźniów, grypsy, a nawet obozowe ubranie kobiece. Uwagę przykuwa rzeźba – żółw. Dla kadr KL Lublin był to tylko element dekoracyjny, dla więźniów – wezwanie do tego, by pracować najwolniej jak to tylko możliwe i stawiać bierny opór obozowemu terrorowi.

Po obejrzeniu wystawy, ruszam dalej. Mijam budki i wieże wartownicze. Przechodzę przez przejście w podwójnym płocie z drutu kolczastego. Mijam kolejne baraki. Co w nich jest obecnie? Nie wiem. Ale domyślam się co było – to samo, co we wszystkich poprzednich – ścisk, głód, brud, bieda, cierpienie i nieszczęście. W końcu dochodzę do krematorium. Jest to murowany budynek z kominem, a wewnątrz niepozorne piece, w których palono ciała. Ile ludzkich ciał pochłonęły, wie chyba tylko Pan Bóg… Niemcy, przed likwidacją obozu, zniszczyli większość dokumentacji.
I jeszcze jeden obiekt – Mauzoleum z ogromną kopułą. Widzę, że na placu przy nim gromadzą się Żydzi, słyszę śpiewny ton modlitw… przystają na chwilę, by uszanować ich modlitwę i by popatrzeć. Nie mogę pojąć dlaczego w czasach wojny Żydzi byli tak dręczeni i prześladowani. I chyba nigdy nie pojmę. A na Majdanku zamordowano ich 60 000.

Pora wracać. Znów wkraczam na piaszczysty trakt. Zostawiam za sobą obozowe zabudowania, zbliżam się do wyjścia. Rozmyślam o obozowym piekle i czuję wdzięczność, że teraz czasy są inne.
Wsiadam do miejskiego autobusu i znowu jestem w XXI w. Za kilka godzin pociąg do Wrocławia. Wrócę do codziennych obowiązków z nową energią i wdzięcznością za to, co mam, a zwłaszcza za życie i za wolność. A problemy? Zawsze były, są i będą. Tak to już po prostu jest.

(http://winsko.eu/restart/, X 2016) 




niedziela, 2 kwietnia 2023

Kwiat kalafiora.

    Jakoś tak wyszło, że ostatnio ciurkiem przeczytałam całą Jeżycjadę, czyli cykl powieści Małgorzaty Musierowicz o rodzinie Borejków, ich ziomeczkach i ziomalach. Jeżycjada towarzyszy mi od lat, właściwie do podstawówki i, co tu kryć, zawsze do niej wracam. Na fali ostatnich czytelniczych uniesień postanowiłam dokonać próby streszczenia cyklu, a przynajmniej tych części, które  najbardziej lubię więc jeśli masz ochotę, zapraszam Cię do Poznania, do kamienicy przy ulicy Roosevelta 5. :) 
Gotowi? 
No to...
3...
2...
1...
START!

"KWIAT KALAFIORA"

    W "Kwiecie kalafiora" na pierwszy plan wysuwa się Gabriela Borejko, która nagle musi mierzyć się z domowymi obowiązkami, bo Mila Borejko, matka Gabrysi oraz jej trzech sióstr - Idy, Natalii i Patrycji, trafia do szpitala. Gabunia więc, widząc, że ojciec (filolog klasyczny) do prozaicznych działań się nie nadaje, a Pulpa i Nutria to kaszojady, przeobraża się w panią domu i zasuwa dla dobra rodziny. Dla rodziny, w której następuje fala zachorowań na świnkę (jakby bez tego Gabrysia miała mało roboty).

Gabriela boryka się nie tylko z zajęciami kuchennymi i gospodarskimi, ale dodatkowo przeżywa męki i katusze nastoletniej miłości. Obiektem jej uczuć jest Janusz Pyziak, nastoletnia gwiazda męskiej koszykówki, który bezwstydnie umizguje się do Gabrysi i stada jej koleżanek z drużyny (Don Juan jego mać). I ta Gabrysia to tak jednego dnia odrzuca zaloty Pyziaczka, a niedługo potem całuje się z nim w mrocznym przedpokoju własnego mieszkania. Taka ona zdecydowana, a on to już lata za nią chyba tylko dlatego, że ona mu stawia opór, a pewnie żadna inna oporów nie stawiała.

W tej części pojawia się też grupa ESD, dla niewtajemniczonych - Eksperymentalny Sygnał Dobra. Gabrysia i jej ziomki gadają o sensie życia, dużo jedzą, piją herbatę i wpadają na genialny plan, aby uśmiechać się do ludzi i badać jakie będą reakcje narodu. Na efekty długo nie czekają, bo to do dyrektora liceum, Pieroga trafia donos, że młodzi handlują narkotykami (LSD) i tym sposobem do skromnej chaty Borejków wbija Pieróg w towarzystwie Dmuchawca - archetypu idealnego polonisty. Dzielna młodzież zostaje oczyszczona z zarzutów i teraz to już naprawdę mają się z czego cieszyć. Choć to tylko pozory chyba, bo Gabrysia jest zafascynowana Pyziakiem, Robrojek jest zafascynowany Anielką Kowalik, Anielka fascynuje się Pawełkiem, Pawełek Danką, a Danka Pawełkiem. Pełno tam chemii, podchodów i nastoletnich umizgów. Finalnie grupa może sobie dalej przesiadywać u Borejków bez obaw, że ktoś ich będzie podsłuchiwał, bo dzielne chłopaki (a właściwie to chyba Pyziak) zamurowuje dziurę w ścianie, przez którą sąsiadka ich podsłuchuje.

Mama w końcu wychodzi ze szpitala, ale nim wyjdzie to prowadzi pisemną korespondencję z córkami i mężem. A Pulpa i Nutria topią różne przedmioty w zlewie, bo testują czy potrafią pływać ("Gupi pieniądz bo tonie" czy jakoś tak).

I są jeszcze imieniny Ignacego Borejki.

I jest trochę moralizatorstwa.

I nawet powstał film pt. "ESD", trochę słabo dostępny, ale da się go znaleźć. Ale lepiej najpierw przeczytać książkę niż go oglądać.