Dawno, dawno temu na Śląsku panował piastowski książę Henryk Brodaty. Jak na księcia przystało, musiał się ożenić. No to się ożenił. Wzięli i załatwili mu żonę z Niemiec, Jadwigę. Św. Jadwiga Śląska, kojarzycie? No, to właśnie ona. Jak już się pobrali to z czasem rodzinka im się powiększała i w sumie sprowadzili na ten świat gromadkę dzieci. Była wśród nich panna Gertruda, która potem wstąpiła w zakonny stan i została cysterką w trzebnickim klasztorze. Był też i Henryk. I ten Henryk to był gość, bo jak w XIII w. Mongołowie spustoszyli najpierw Małopolskę to im się zachciało jeszcze Legnicy. Ale tu niespodzianka, bo Henryk junior wziął się do roboty, zgarnął wojsko małopolskie (to ocalałe), skrzyknął chłopaków ze Śląska i Wielkopolski, i heja, naparzać wroga. Bitwa rozegrała się pod Legnicą 9 kwietnia 1241 r. i wszystko byłoby super, gdyby nie fakt, że książę Henryk zginął, a Mongołowie jego głowę zatknęli na włócznię. Ciało zostało na pobojowisku i kto wie, co by się z nim stało, gdyby nie zostało odnalezione przez – i tu uwaga – matkę Henryka Jadwigę lub jego żonę Annę (różne źródła różnie podają). Znakiem rozpoznawczym było to, że syn Henryka Brodatego miał u lewej stopy 6 (słownie: sześć palców).
Koniec historii, wracamy do przyszłości.
Mamy rok 2023, bitwa miała miejsca 782 lata temu. Szmat czasu, ale pamiętamy! Henryka znamy dziś jako sługę bożego Henryka II Pobożnego. W 2017 r. rozpoczął się jego proces beatyfikacyjny. A 15 kwietnia 2023 r. odbyła się II pielgrzymka Sługi Bożego Henryka Pobożnego II z Legnicy do Bazyliki mniejszej pw. Podwyższenia Krzyża Świętego i św. Jadwigi Śląskiej w Legnickim Polu. Piszę o tym, ponieważ zupełnie nieoczekiwanie wzięłam udział w tym wydarzeniu.
Uff, koniec wstępu!
Pielgrzymka odbywała się w sobotę, a dowiedziałam się o niej w czwartkowy wieczór. (Dzięki, Agata!). Narada z rodziną (czasem trzeba ich plany uwzględnić), analiza sytuacji i decyzja, że spoko, że się wybieram. Dobrze. Dołączyły do nas jeszcze dwie dobre dusze więc jeszcze lepiej. Plan był następujący: jedziemy do Legnicy, idziemy do Legnickiego Pola, a stamtąd odbiera nas mój brat (Dzięki, Wiesław!) i odwozi do miejsca startu. Dobry plan należy wykonać. Ruszyłyśmy. Usłużny GPS doprowadził nas do celu: punkt zbornego w Legnicy pod figurą Matki Bożej Królowej. Wymarsz godzina: 14.00. Przybyłyśmy troszkę wcześniej i okazało się, że jesteśmy same. (Idź na pielgrzymkę, mówili, będzie 100 osób mówili). W końcu dołączyły do nas inne osoby, w tym grupa rekonstruktorów i ksiądz. Po części wstępno – powitalnej wyruszyliśmy (z rekonstruktorami, ale już bez księdza). Mieliśmy do pokonania 12 km więc odległość jak na porządny spacer (ocena moja jako osoby, która nie ma kondycji fizycznej wcale). Pogoda dopisała, szło się dobrze, pozytywna atmosfera, integracja. Przy takie liczbie osób każdy mógł pogadać z każdym i to też dobra rzecz. Była też pani z gitarą więc kto chciał, mógł sobie pośpiewać. Byliśmy też zaopiekowania pod każdym względem, pilnowała nas policja (Dziękuję!), a w Gniewomierzu pani sołtys z ekipą powitała nas poczęstunkiem (Dziękuję!). Można było sobie jeszcze obejrzeć miejscowy kościół i nabrać sił do dalszej drogi. Bo choć nawigacja wskazywała, że do celu zostało mniej niż 3 km to się okazało, że czeka nas najtrudniejszy odcinek – wejście pod wielką górę. Jak wspomniałam, moja kondycja jest, ekhm, jaka jest, więc widząc wzniesienie przede mną, przez chwilę pożałowałam, że biorę udział w tym szaleństwie, ale, oczywiście, ruszyłam razem z resztą pielgrzymów i metodą równego kroku oraz niepatrzenia przed siebie, pokonałam wredną górę. Potem już było widać kościół w Legnickim Polu i jakoś tak nogi same mnie niosły. (A tak przy okazji, to ten ostatni odcinek biegł wzdłuż autostrady i nad nią. Po raz pierwszy miałam okazję znaleźć się w pobliżu takiej drogi nie będąc w samochodzie, i nie zdawałam sobie sprawy, że jest tam, aż tak głośno. A ruch wcale nie był jakiś wielki. No, ciekawe doświadczenie, ciekawe.)
Dotarliśmy w końcu do celu, czyli do bazyliki w Legnickim Polu. Ktoś wręczył pamiątkowe przypinki, a ktoś inny zaprowadził do lokalnego muzeum. Był czas na odpoczynek i zwiedzanie, a co najważniejsze, można było nabyć magnesiki! (Lubię!).
O 18.00 natomiast rozpoczęła się uroczysta Msza św. pod przewodnictwem biskupa legnickiego Andrzeja Siemieniewskiego (wcześniej biskupa wrocławskiego, kto z Jemielna ten nazwisko Księdza Biskupa z pewnością zna), poprzedzona uroczystością poświęcenia i przekazania sztandarów Związku Sybiraków i Związku Pszczelarzy. Jak to przy wydarzeniach takiej rangi, byli oficjele i hymn narodowy. Zaskoczyło mnie symboliczne wbijanie gwoździ w drzewiec sztandaru w wykonaniu oficjeli właśnie, a potem przysięga członków pocztu sztandarowego (jeśli istnieją fachowe nazwy to niestety ich nie znam), że będą go chronić nawet z poświęceniem życia i ucałowanie chorągwi. Była to chwila podniosła i wzruszająca. Aż się zaczęłam zastanawiać czy byłabym w stanie złożyć takie ślubowanie i rozważam to do dziś. Msza św. była okazją do modlitwy, ale też do obejrzenia kościoła. A świątynia w Legnickim Polu jest naprawdę piękna i klimatyczna. Chętnie tam wrócę, gdy nadarzy się okazja. Może za rok, w ramach kolejnej pielgrzymki, a może wcześniej, np. w czerwcu, na rekonstrukcję Bitwy pod Legnicą. Czas pokaże! Dziś korzystam z wolnego dnia i „cziluję”. I cieszę się, że mogłam spędzić sobotę w dobrym towarzystwie i w ciekawy sposób. A gdyby ktoś chciał wyruszyć śladami Henryka to polecam 😊
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz