środa, 27 marca 2024

I znów nastał ten czas...

 I znów nastał ten czas - po zimowym uśpieniu świat budzi się do życia. I znów nastał ten czas - zbliża się Wielkanoc. I znów nastał ten czas - kolejki w sklepach jakby jutra miało nie być. I znów nastał ten czas - makowce, serniczki, baby i babeczki, jajka, zajączki i umyj okna, bo świąt nie będzie. I chatę posprzątaj! I znów zapomniałeś rzeżuchę posiać! Co roku to samo! Teraz już bez sensu, daj se spokój, i tak nic z tego nie będzie, a po świętach na co mi ona... I znów nastał ten czas, ludzie sfrustrowani, zaganiani, zmęczeni, bo jest jeszcze do ogarnięcia to, tamto i jeszcze co innego. Najważniejszy dzień? Święcenie koszyczków!  To sens tych świąt, żeby ksiądz skropił wodą baranka i szynkę... I jeszcze codziennie do kościoła trzeba chodzić! Daj ty mnie spokój, tak się zmęczyłam, że nigdzie nie idę, nie dam rady! Spowiedź? Ale po co? Ja nie nagrzeszyłem, a ja jestem dorosła i obcemu chłopu na ucho nie będę gadać moich grzechów. A ja przeproszę Pana Boga własnymi słowami, spowiedź to przeżytek, Bóg mi wybaczy... Jeszcze sałatkę muszę zrobić, podłogę umyć i firankę zmienić!... 

I znów nastał ten czas... Wielki Tydzień. Pamiątka ostatnich dni Jezusa Chrystusa. Czas przygotowania do tego najważniejszego dla każdego chrześcijanina święta - Zmartwychwstania Pańskiego. Jak przeżyję ten czas? Zależy tylko ode mnie... Daj, Boże, abym przeżyła go dobrze.




 

sobota, 16 marca 2024

Wiosna, wiosna

 Sobota, 16 marca. Wsi spokojna, wsi wesoła, ruszam na obchód włości. Zżera mnie ciekawość, co padło, co daje znaki życia i co nowego się objawiło. Rosa po pas, wiadomka. Idę, patrzę, japa się cieszy, w głowie maj, choć to dopiero marzec. I plany, potrzeba mi nasion i nowych krzewów, trzeba będzie "obczaić" internety w poszukiwaniu tegorocznego "must have". Nastawiam się psychicznie na prace porządkowe. Najsmutniejsze to te związane ze złamaną starą jabłonią. Rosła sobie w rogu, spokojna, skromna, może nieco zapomniana. Moi domownicy już dawno chcieli ją ściąć, ale nie pozwalałam. Jabłoń złamała się na moich oczach w wigilię. Poszłam po coś na dwór, było biało i cicho, spojrzałam na sad i nagle drzewo po prostu się przewróciło. Na moich oczach. Jakby czekało albo co. Nie żebym sobie dorabiała ideologię, ale to było takie dziwne doświadczenie.  Wiecie, są takie momenty w życiu, z pozoru niepozorne, które zapadają w pamięć na długo, jeśli nie na zawsze. Dla mnie to właśnie jedna z tych chwil. 

Reszta "zieleniny" ma się dobrze. Emanuje wiosną, wypuszczając pączki, listki i kwiatki. Pszczół jakoś nie widać (może jeszcze za zimno?), ale ptaki uskuteczniają swoje "ćwir, ćwir, trele, morele". Huśtawka też ma się dobrze, pierwsze w tym roku "huuuusiuuuu" zaliczone. Nawet słoneczko się objawia więc można pranie "rąbnąć" na zewnątrz. Wiosno, witaj!  









środa, 13 marca 2024

Sto lat, Wam i mi!

Moi Drodzy, dzisiaj ważny dzień, małe wielkie święto...

Mija równo rok od dnia, w którym opublikowałam pierwszy wpis na tym blogu. Dziękuję, że tutaj zaglądacie i towarzyszycie mi w tej wielkiej przygodzie zwanej życiem!  Ciekawa jestem, gdzie mnie miłość do literatury, kultury, natury i makulatury zaprowadzi, i pozdrawiam Was najserdeczniej, życząc wszystkiego, co najpiękniejsze!

Marta




niedziela, 10 marca 2024

Kiedy czytelnik spotyka ulubionego Pisarza...

 Stało się…

Spotkałam moją ulubioną pisarkę, otrzymałam wpis do książki i nawet udało się zrobić pamiątkowe zdjęcie!

Moi Drodzy, kłania Wam  się nisko radosna i szczęśliwa miłośniczka twórczości Anety Jadowskiej!!!

Jak tylko wyczytałam, że moja ulubiona Autorka pojawi się na Targach Książki w Poznaniu, stwierdziłam, że muszę tam pojechać. Znalezienie kompana wyprawy zajęło nie więcej niż pół godziny. Pomógł fakt, że tego samego dnia, jakieś 500 m od mojego celu, odbywał się Festiwal Roślin. Data 9 marca 2024 r. w moim kalendarzu była zabukowana z długim wyprzedzeniem, z klauzulą: „NIEODWOŁALNE”! Po drodze, jak to zwykle bywa, to i owo się zmieniało, to czy tamto komplikowało, moje nastawienie też się zmieniało (od skrajnego entuzjazmu na początku, przez totalne zniechęcenie pod koniec, aż po realizację 24 godziny przed spontanicznego pomysłu wyrażenia sympatii i uznania Autorce ), ale jak przyszło co do czego, to było jasne, że pojadę do tego Poznania i chociaż sobie pooglądam książki. A tych było tam tysiące. Z równym ukontentowaniem patrzyłam na ludzi. Tych również było setki, a może i tysiące. Oblegali stoiska wydawnictw, uczestniczyli w spotkaniach autorskich (zauważyłam co najmniej dwie sceny), kupowali książki, dyskutowali, atmosfera świetna, choć naprawdę w takim tłumie łatwo się było zgubić. Szczególnie interesujące były dla mnie osoby, które swoim ubiorem/strojem czy tym, no, „ołtfitem”, wyróżniały się w jakiś sposób, a to intensywnością barw, nietypowymi dodatkami, kolorem włosów itp. Kolorowe ptaki, po prostu.

Do Poznania podróżowałam w bardzo komfortowych, samochodowych warunkach, korzystając z życzliwości Osoby, która akurat tego samego dnia wybierała się do stolicy Wielkopolski (DZIĘKUJĘ RAZ JESZCZE!).  Dla mnie to była prawdziwa podróż w nieznane, ponieważ moja znajomość sąsiedniego województwa ogranicza się w sumie do Gostynia, Leszna i Rawicza więc tym bardziej doceniam fakt, że zostałam dostarczona dokładnie do miejsca, w którym odbywają się targi, a tym samym możliwość zgubienia się została wyeliminowana w niemal 100%. (Niemal, bo jednak przy moim szczęściu zawsze istnieje opcja, że coś pójdzie nie tak, a właściwie nie coś, tylko ja…).

Po „wysiąściu” moim zadaniem stało się przejście przez ulicę i dotarcie do dworca kolejowego, gdzie grzecznie czekałam na moją towarzyszkę – A. I wiecie co? Przyjechała! A to ci niespodzianka… he, he. Potem już się samo potoczyło. Najpierw Festiwal Roślin, bo A. chciała, a i ja byłam ciekawa. Weszłyśmy do ogromnej hali wypełnionej roślinkami wszelkiej maści i ludźmi, którzy tychże roślin potrzebowali. Mnóstwo wszystkiego, wybór ogromny, ceny zróżnicowane, ale raczej przystępne. Minus – ścisk, brak cen na niektórych rzeczach, mało miejsca w torbie/plecaku na zapakowanie nabytków i konieczność targania tego, co się nabyło, przez cały dzień (ze względu na powrót zaplanowany na wieczorową porę). Kupna „zieleniny” nie planowałam, ale trafiło się kilka obiektów, którym nie mogłam się oprzeć. Wśród nich prezent dla mamy (musiałam!) i coś, co kształtem przypomina pióropusz Tańczącej Chmury z „Dr Quinn. Ale nie żałuje, bo to takie pstrokate, ale pocieszne.

Etap kolejny. Coś przekąsiłyśmy, zajrzałyśmy do Action (hasło: „Nie, nie potrzebujesz tego”) oraz do „ministerstwa ulgi” (dla niewtajemniczonych toaleta, 3 zł, można płacić kartą, w miarę czysto, papier był, ręczniki papierowe również, ogólnie dało się załatwić, co się chciało). I nastała pora wejście na Targi Książek. Bilety kosztowały 15 zł od osoby (zakupiłam je wcześniej, przez internet). To niewygórowana kwota, naprawdę. Gdy przyszłyśmy, trwało akurat spotkanie z Katarzyną Bonda. Co prawda, nie czytałam jej książek, ale nazwisko dobrze znam. Słuchałam z zainteresowaniem, bo ciekawe rzeczy mówiła. I w ogóle jest bardzo elegancką kobietą. Myślę, że prędzej czy później nabiorę „smaka” na jej twórczość. Wszystko w swoim czasie. No, a czas upływał szybko i przyszła pora na najważniejszy (dla mnie) punkt programu – podpisywanie książek przez Anetę Jadowską. To był powód, dla którego zapałałam chęcią wyjazdu do Poznania. Bardzo bardzo bardzo, ale tak bardzo chciałam, aby moja ulubiona Autorka podpisała mi książkę, od której zaczęła się moja przygoda z Dorą Wilk i jej pokręconym stadem. Zabrałam również ze sobą książkę Jadowskiej, należącą do naszej gminnej biblioteki, bo uznałam, że jak się da, to i tu podpis Pisarki będzie nie lada gratką.

Znalazłyśmy salę, w której miało być podpisywanie, stanęłyśmy naprzeciw drzwi wejściowych i czekałyśmy. Ludzi przybywało, pojawiła się również i Ona. Na zewnątrz zachowałam stoicki spokój,a w środeczku skakałam do góry niczym onegdaj nastolatki na koncertach Backstreet Boys. Normalnie szał, Królowa Fantastyki tak blisko, kilka metrów ode mnie. Kto choć raz spotkał swojego idola, ten wie, o czym mówię. I nie wiem jak długo byśmy tak stały, gdyby pani z obsługi nie sprowadziła nas do parteru słowami, że koniec kolejki jest tam, wskazując odległy kraniec holu. Cóż było robić, w końcu pokornie zajęłam miejsce pośród innych miłośników fantastyki i czekałam. Czekałam, czekałam… Czas leciał, kolejka się nie zmniejszała, zaczynałam tracić nadzieję, że się uda. Rozumiałam, że te wszystkie osoby przede mną mają podobne pragnienia i skwapliwie korzystają z okazji do ich spełnienia. (Choć zabieranie do podpisu np. 8 książek uważam za lekką przesadę, a były osoby, które tyle miały albo i więcej). Jednocześnie nogi wrzynały mi się wiadomo gdzie, bo jednak długie stanie nie jest tym, co kończyny dolne lubią najbardziej. W międzyczasie nawiązałyśmy kontakt z paniami – Mamą i Córką -  stojącymi z nami w kolejce i to w znacznym stopniu umiliło nam postój, przestój, zastój i czekanie. „Pani Mama” oznajmiła, że nam się uda, co przyjęłyśmy z niedowierzaniem, ale przecież mamy trzeba słuchać. I nagle, gdy byłyśmy na wysokości drzwi do sali , znów podeszła pani z obsługi i oznajmiła, że my i kilka osób za nami jeszcze wejdziemy, natomiast pozostałe osoby będą mogły podejść po podpisy po spotkaniu autorskim. Co tam zmęczenie, co tam niewyspanie, nic nie jest istotne w chwili, gdy masz w ręku książki, przed sobą Idolkę i wiesz, że już za chwilę ta osoba skupi na Tobie swoją uwagę przez tę chwilę. I jeszcze zapyta o imię, by wpisać odpowiednią dedykację..

Jeny, ja wiem, że to brzmi jak bym była jakąś maniaczką, ale zapewniam, że nie jestem. Jednakże to uczucie, gdy spotykasz Osobę, której książki towarzyszą Ci od dawna i przenoszą do świata pełnego magii i nieoczekiwanych zwrotów akcji, jest po prostu nie do opisania. Chylę czoła przed Anetą Jadowską i mam zamiar nabyć wszystko, co wyszło spod jej pióra.

Jako usatysfakcjonowana miłośniczka Dory, Katii i Witkacego,  wyszłam z sali z „We Are The Champions” (Freddie idealny na wyjątkowe okazje) na ustach (ale cichutko) i bananem na licu. Aż chciało się rzecz (do samej siebie): Melduję wykonanie zadania! Nawet nie chcę myśleć, co mogła sobie pomyśleć moja towarzyszka, ale mam nadzieję, że to było coś w stylu pobłażliwego zrozumienia, a nie litości i zażenowania. Poszłyśmy na spotkanie autorskie mojej Idolki (o 17:00), a stamtąd pora była ruszać na pociąg. Dworzec po przeciwnej stronie ulicy więc daleko nie było. Starczyło czasu na zakup biletów (w biletomacie, niech żyje socjalizacja), magnesików (bo co ta wycieczka bez nich) i chwilę odpoczynku. Gdy dotarłyśmy na peron (położony hen daleko głównej części dworca), nasz skład już był podstawiony więc wsiadłyśmy i rozpoczęła się podróż do domu. Równie przyjemna jak cały wypad, bo powroty są przyjemne. Dobrze się oderwać od codzienności, ale nie ma jak w domu. Amen. Koniec. Tym, którzy dotarli do końca, dziękuję! Dorzucam kilka zdjęć i życzę dobrego niedzielnego popołudnia!

PS Marzenia się spełniają!