Sobota, 16 marca. Wsi spokojna, wsi wesoła, ruszam na obchód włości. Zżera mnie ciekawość, co padło, co daje znaki życia i co nowego się objawiło. Rosa po pas, wiadomka. Idę, patrzę, japa się cieszy, w głowie maj, choć to dopiero marzec. I plany, potrzeba mi nasion i nowych krzewów, trzeba będzie "obczaić" internety w poszukiwaniu tegorocznego "must have". Nastawiam się psychicznie na prace porządkowe. Najsmutniejsze to te związane ze złamaną starą jabłonią. Rosła sobie w rogu, spokojna, skromna, może nieco zapomniana. Moi domownicy już dawno chcieli ją ściąć, ale nie pozwalałam. Jabłoń złamała się na moich oczach w wigilię. Poszłam po coś na dwór, było biało i cicho, spojrzałam na sad i nagle drzewo po prostu się przewróciło. Na moich oczach. Jakby czekało albo co. Nie żebym sobie dorabiała ideologię, ale to było takie dziwne doświadczenie. Wiecie, są takie momenty w życiu, z pozoru niepozorne, które zapadają w pamięć na długo, jeśli nie na zawsze. Dla mnie to właśnie jedna z tych chwil.
Reszta "zieleniny" ma się dobrze. Emanuje wiosną, wypuszczając pączki, listki i kwiatki. Pszczół jakoś nie widać (może jeszcze za zimno?), ale ptaki uskuteczniają swoje "ćwir, ćwir, trele, morele". Huśtawka też ma się dobrze, pierwsze w tym roku "huuuusiuuuu" zaliczone. Nawet słoneczko się objawia więc można pranie "rąbnąć" na zewnątrz. Wiosno, witaj!







Brak komentarzy:
Prześlij komentarz