sobota, 28 października 2023

Od czego by tu zacząć...

 Jako że ostatnio reżyserzy wzięli na tapet "Chłopów" i "Znachora" co zaowocowało nowymi produkcjami, postanowiłam, że nie obejrzę tych filmów dopóki nie przeczytam książek! Bo o ile z epopeją Reymonta każdy zetknął się choćby w szkole, tak nie wiem, czy wiecie, ale "Znachor" to adaptacja powieści Tadeusza Dołęgi - Mostowicza z 1937 r., pod tym samym tytułem. W ramach ciekawostki dopowiem, że Dołęga - Mostowicz napisał również "Karierę Nikodema Dyzmy". Kojarzycie? No właśnie...

No i tak sobie teraz siedzę i rozkminiam co czytać najpierw - "Chłopów" czy "Znachora". A Wy co byście wybrali?  

Bajo!








środa, 18 października 2023

Kupa gruzu, czyli o tajemnicach rzyci(a)...

Żyła kiedyś pewna starsza pani, która regularnie udawała się do biblioteki, aby poczytać i pogawędzić. Niektórzy salwowali się przed nią ucieczką, ale nie brakowało i takich, którzy poświęcali swój jakże cenny czas na rozmowę. Pani ta lubiła dyskutować, bardziej niż bardzo, ale posiadała przy tym niewątpliwie mądrość życiową, która przejawiała się choćby w słowach, że człowiek to się musi wyspać i wypróżnić. (Kto się nie zgadza, niech się nawet nie ujawnia! Nie polemizuje się z oczywistymi oczywistościami, nie i już!) Pani ta od paru lat już nie żyje, ale jej słowa wróciły do mnie, gdy zwiedzałam zamek Grodziec. Była to moja pierwsza wizyta w tym miejscu i jestem lekko zawstydzona faktem, że owocem mojej wędrówki jest - delikatnie rzecz ujmując - refleksja o kupie. I bynajmniej nie chodzi tu o kupę gruzu... Chociaż nie, czekaj, wróć! Hasło "poszło z gruzem" nie wzięło się znikąd... STOP! Koniec tego wątku, bo zmierzamy w złym kierunku... Nie będzie tu miejsca na smucenie się, że kogoś "dusza" oszukała... Lol! He, he. Wrrr :P  Powagi więcej, bo to samo życie!

Wracając do mojej wycieczki. Każdy zamek ma w sobie coś bajkowego. W bajkach - jak powszechnie wiadomo - przewód pokarmowy ma tylko początek (Kabaret Potem uczy, bawi, wychowuje!). Byłoby super, gdyby i w prawdziwym życiu tak było. No, ale nie jest. Dwójeczka to podstawa egzystencji. Zazwyczaj sprawę tę rozwiązuje się w zaciszu domowy, w pozycji siedzącej, często ze smartfonem w dłoni. (Wypicie kawki bywa podobno pomocne w przyspieszeniu procedury, ale czy na pewno?...) Na wsi stałym elementem krajobrazu były onegdaj charakterystyczne drewniane budki, zdarzało się, że z serduszkiem wyciętym w drzwiach. Pobyt w tym przybytku stanowił remedium tzw. zew natury. Nieodzowne w tym akcie były gazety. Miłośnicy festynów lub innych imprez plenerowych dobrze znają natomiast plastikowe obiekty, najczęściej w kolorze niebieskim, popularnie zwane tojkami. Legenda głosi, że niejeden śmiałek, który dał się ponieść melanżowi, zaliczył upadek tojki przebywając w jej wnętrzu. (Grawitacja to samo zło!). Skoro już o plenerze mowa, to w lasach lub krzaczorach natknąć się można częstokroć na popularne grzyby o wdzięcznej nazwie papierzaki. (Nie będę tu zgłębiać głębi i złożoności ich natury, niech pewne tajemnice rzyci(a) pozostaną niezgłębione).... Najogólniej rzecz ujmując, "człowiekami" jesteśmy i musimy się liczyć z faktem, że będziemy się musieli zmierzyć z tym, co nieuniknione, w różnych miejscach i o różnej porze. Tak było, jest i będzie. 

A piszę o tym wszystkim po to, aby uczynić wstęp do kwestii właściwej i powrócić do mojej wycieczki. Zamek Grodziec bowiem to nie tylko wieża, piękne okoliczności przyrody i pokój księżnej... Zamek Grodziec to także toalety, wygódki, kibelki, "ministerstwa ulgi" (jak zwał tak zwał), w których mieszkańcy załatwiali swoje najbardziej prywatne sprawy, w których żadne pełnomocnictwo nie mogło być wystawione. Toalet tych naliczyłam trzy. Usytuowane we wnękach zamkowych zakamarków, z małym okienkiem u góry i otworem w wiadomym miejscu, do którego trafiało Sam Wiesz Co, tylko po to, aby odbyć podróż w dół, nie do szamba czy innego zbiornika, ale po prostu w dół. A że zamek to budowla wysoka, to i podróż była długa... Innymi słowy, zapomnij o kanalizacji, rób swoje do dziury i nie pytaj co dalej. I jak od "duszy" strony poczujesz silne podmuchy wiatru to się nie przejmuj :). 

W dzień mojej wyprawy wiało ostro, bo ogólnie pogoda to się na wycieczkę nie udała. Oczywiście, obfotografowałam zamkowe wygódki i jeśli ktoś dotrwał do tego momentu, to niech jeszcze chwilkę poczeka, bo jak skończę moje rozważania to i zdjęcia zamieszczę, co by pokazać, co zobaczyłam i wrzucić kolejną porcję materiału, który zostanie równie szybko zapomniany, co i wczorajszy śnieg, ale jego publikacji pomoże mi zaspokoić grafomańskie zapędy własne...

Całą wyprawę zaliczam do miłych i sympatycznych, a i spędzonych w zacnym gronie młodych ziomków. Równie miło wspominam panią, która sprzedawała bilety w kasie. Jeśli jej uprzejmość i życzliwość były "zawodową" maską to szacun, a jeśli na gruncie prywatnym jest równie sympatyczny to ja bym chciała się otaczać tylko takimi ludźmi. (Pozdrawiam!). Cena biletu normalnego - 28 zł. Da się przeżyć. Parking - za darmo. Można podjechać pod sam zamek, można również zostawić samochód mniej więcej kilometr przed i dotrzeć do zamku piechotą. Co kto lubi i jak komu wygodnie. A jak kto zgłodnieje, może skorzystać z punktu gastronomicznego. My poszliśmy na obiad i np. za zupę gulaszową wyszło jakoś 18 zł. Przyznam, że była smaczna i było jej sporo. Polecam. Obejrzeliśmy również stoisko z rękodziełem i nabyłam niezbędną mi do życia - jakże by inaczej (tia...) szpilę do koka. Podobno niegdyś panie używały takowej także do cichego i skutecznego eliminowania przeciwników. Cóż, jeśli się okaże, że mój mąż nagle gdzie się zapodział to nie pytajcie... Żartuję, wiadomka, szpila będzie mi służyć jako zakładka do książki!

Jeśli ktoś z Was będzie miał okazję pojechać na Zamek Grodziec to polecam, a poniżej trochę zamkowych obrazków okraszonych, jak to zwykle, moimi zabawnymi, mądrymi i wzniosłymi komentarzami..

Bajo!








"Czil"

Koteł!

To jest idealne miejsce do czytania książek! Ja takie chcę w moim domu! Tylko kto mi okno wyczyści...

Słodki, ujmujący i jaki przystojny!...

Ministerstwo ulgi.. Jest okienko, jest otwór, nie ma drzwi.


Mister Jagiełło! TEN Jagiełło... Dzieło studenta I roku ASP. 
( A moim największym sukcesem są nadal ludziki z kasztanów...)

Taki też bym chciała, ale rodzina mówi, że rachunek za prąd wziąłby i urósł...

Sam Wiesz Co... Wiało!

Projekt mojego skalniaczka...









1)


czwartek, 12 października 2023

Coś się kończy, coś zaczyna...

Z dużą dozą ukontentowania wyrwałam się w chwili niepadania z domu i ruszyłam w mały trip po sadzie i ogrodzie. Taki trochę Lucjan Mostowiak (pozdro dla kumatych) ze mnie, bo często zdarza mi się snuć po posesji, wgapiać w drzewa, krzewy i wszelkie inne habazie, a przy tym z ogromnym zachwytem i równie wielką ekscytacją wypatrywać nowych listków czy innych znaków świadczących, że to, co zasadziłam, żyje i ma się dobrze. Moja radość jest jednak ograniczona do tego, co można skonsumować, bo chwastów, które nie wiedzieć czemu tak namiętnie i intensywnie wyrastają pośród marchewek, pietruszek i innych warzyw, nie witam entuzjastycznie. Chciałabym, aby drzewka rosły równie szybko jak choćby lebioda, ale to marzenia ściętej głowy. Nie mniej jednak, myli się ten, kto sądzie, że jesienią nie ma w ogrodzie nic ciekawego, a jego przydatność ogranicza się do wiosny i lata. Co to, to nie! Roślinność nic sobie nie robi z tego, że jest aktualnie październik, i żyje swoim życiem, co, jak sądzę, zademonstruję demonstracyjnie publikując garść fotografii okraszonych moimi autorskimi komentarzami oraz pytaniami, na które oczekuję odpowiedzi...
No, to uwaga, pora na zdjęcia!

To to, to nie wiem, co to, ale ładne. Chętnie poznam nazwę!

Kulki mocy, ale wbrew pozorom nie są mięciutkie!

A ta pani to ta koleżanka Małego Księcia, który "co dzień się jej oświadczał, a ona mówiła: - Spadaj, kurduplu!"

Kulki mocy - odsłona 2!

Ostanie promyki słońca...





Ładne to, różowe takie...

A to podobno jest jadalne! Próbował ktoś?

"Z tamtej strony jeziora stoi lipka zielona. A na tej lipce, lipce zieloniutkiej trzej ptaszkowie śpiewają..."

Jeziora brak, ale lipki są spoko, bo są miododajne!


A ta leszczynka dała mi w tym roku pierwsze orzeszki. Mniam, smakowe!

Maleństwo! Wczoraj posadzone...

Brzoskwinia posadzona 23 października 2020 r., w dniu, w którym miałam pierwsze objawy covida. Znalazłam malutkie drzeweczko pośród kartofli i wraz z mamą poszłyśmy je posadzić w odpowiednim miejscu. Potem wyznałam mamie, że tak jakoś dziwnie się czuję, gorączkę mam czy coś. Okazało się, że z mamą jest podobnie, a potem było już tylko gorzej. Jak nas dopadło, to dopadło. Do pracy wróciłam po miesiącu. Na szczęście obyło się bez szpitala. A brzoskwinia w tym roku wydała pierwsze owoce. Udała się!


Last christmas - demo.

Mięta, miętunia, mięteczka... 

Kwiat lotosu...


Coś się kończy, coś zaczyna... Mama i dziecina...

Mój "apple"!




Brzoskwinia. Posadzona wczoraj. Spotkałam ją taką wyrośniętą i stwierdziłam, że ta królewna potrzebuje godnego miejsca.

KONIEC!