niedziela, 18 sierpnia 2024

Było zwiedzenie, gadanie, podróżowanie...

I cyk, kolejny weekend się kończy. Nie wiem jak u Was, ale u mnie było intensywnie! Było zwiedzanie, oglądanie, podziwianie, "czilowanie", gadanie, witanie, żegnanie, podróżowanie. Weekend w gronie przyjaciół, z rodzaju tych, z którymi dzieli odległość geograficzna, ale łączą lata wspomnień, beczka soli i... sympatia. Bo jak się ma takich ludzi, to się inaczej żyje, lepiej, piękniej, pełniej... A jak jeszcze ludzi ci lubią zaglądać w różne ciekawe (no, przynajmniej w moim mniemaniu ciekawe) miejsca to już w ogóle jest "ideolo". Ku mojej radości i zaskoczeniu nie tylko pełniłam funkcję przewodnika, ale i dałam się poprowadzić, a właściwie dowieźć! Do kościoła. Pięknego takiego. Z Matką Boską Rawicką! Wiele razy go mijałam, ale nigdy nie wpadłam na pomysł, aby wejść do środka. Nawet mi przez myśl nie przyszło, że mógłby być otwarty! Cóż... jest otwarty i to codziennie, bo trwa wystawienia Najświętszego Sakramentu. Oprócz w tego w kościele znajduje się też obraz Matki Boskiej Rawickiej. No, jestem w szoku, bo nigdy o nim nie słyszałam! Do wczoraj...  Obraz Maryi pędzla Carla Wohnlicha powstał w 1871 roku i nawiązuje do "Madonny Sykstyńskiej". Wiecej informacji tutaj: KLIK Matce Boskiej "towarzyszą" św. Jadwiga Śląska (ta z Trzebnicy) oraz św. Gertruda. O ile dzieje Jadwigi są mi znane, tak historię Gertrudy kiedyś zgłębię. A kościół nosi tytuł Chrystusa Króla i Zwiastowania NMP, i znajduje się przy wałach, niedaleko liceum. Rawicki rynek też sobie obejrzałam (po raz kolejny), i wydał mi się uroczy przy pełnym słońcu i sobotnim poranku. Muszę jeszcze doczytać skąd tam się wzięła niedźwiedzica! Byłam też świadkiem niezwykłego zdarzenia... Deptakiem szedł sobie chłopak z lodem w różku w dłoni. W pewnym momencie zawartość rożka znalazła się na ziemi, a młodzieniec w słowiańskim przykucu i zaczął sprzątać! Byłam w szoku! Starannie zebrał, co się rozwaliło, i poszedł. Brawo! Brawo! Czapki z głów! Ja sama nie wiem czy bym tak postąpiła, a tu taka postawa. Szacunek!

Ale nie samą Wielkpolską człowiek żyje... Po powrocie z Rawicza przyszła pora na kolejne spotkanie i tu nastąpiło intensywne "wycieczkowanie". Zaczęliśmy od Konar (tych, za Krzelowem), gdzie był pierwszy na świecie zakład, który produkował cukier z buraka cukrowego (F. Achard i te klimaty). Powtarzam, PIERWSZY NA ŚWIECIE! (To nie byle co!) Potem Lubiąż i słynny klasztor. Tu trzeba zapamiętać, że kasa czynna o pełnych godzinach i zwiedzanie z przewodnikiem, a kilka razy w roku zwiedzanie rozszerzone. I płatność tylko gotówką, a magnesiki do nabycia w kasie. Wieczorem ognisko już w warunkach kameralnych własnego podwórka, a następnego dnia wędrówka po tym, co najbliżej - Odra, lasy, pole słoneczników - swojskie i sielskie. Moim gościom geograficznie bliżej do Warty, ale myślę, że "przerobię" ich na Odrę ;)!...

Dobrze było! Dziękuję moim Gościom za wszystko! Życzę bezpiecznego powrotu do domu, a sama też idę spać! Jutro poniedziałek, nowy tydzień, nowe wyzwania... Dobrano, Wszystkim!

PS Jak piwo to tylko Karmi, a jedzonko w Papi w Wołowie (kocham frytki z batatów)! 

PS 2 Uwaga, ten wpis zawiera lokowanie produktu, ale chwalę z własnej woli :D i za darmo!

PS 3 Nigdy się za bardzo nie interesowałam Wielkopolską, ale chyba się jednak zainteresuję, bo to blisko, a może być ciekawie...

PS 4 To już naprawdę koniec tego wpisu :D!



























wtorek, 13 sierpnia 2024

Zamek Grodno

 Za mną dwa dni w trasie, dwa województwa, dwa zamki, jedna historia - nasza wspólna, polska. I czuję potrzebę "wypisania się", i nie mogę zacząć, bo weny brak. Dlatego niniejszym idę na żywioł i zaczynam pisać, co mi paluszki na klawiaturze wystukają. 

W niedzielę wylądowałam w Zagórzu Śląskim (pow. wałbrzyski, gm. Walim). Miałam doborowe towarzystwo, a radość tym większa, że udało nam się zgrać napięte grafiki i razem ruszyliśmy w Polskę! Moja podróż rozpoczęła się granicy dwóch województw, gdzie w trakcie oczekiwania na moich kompanów miałam okazję pohasać na świeżym powietrzu i popodziwiać przydrożną roślinność. Dla rozrywki postanowiłam sprawdzić nazwy tejże roślinności i jeśli google nie kłamią, to trafiłam na krwawnik pospolity i jeszcze trochę innej zieleniny (zdjęcia poniżej). Potem przyszła pora na szybki kurs udostępniania lokalizacji własnej (nie wiedziałam, że smartfony mają taką funkcję, ale to nic dziwnego, jestem technologicznym <upo>śledzikiem) i ruszyliśmy es-piątką do Zagórza Śląskiego, gdzie mieliśmy zwiedzić Zamek Grodno - nie mylić z Zamkiem Grodziec :). 

Po około dwóch godzinach dotarliśmy na miejsce. Ludzi było sporo, samochodów jeszcze więcej, ale udało nam się zaparkować i rozpoczęliśmy wędrówkę na szczyt Góry Choina, na którym 700 lat temu za sprawą księcia Bolka I wzniesiono zamek. Bolek był z Piastów, ale to chyba nikogo nie dziwi, bo ród to nader liczny i we wznoszeniu warowni zaprawiony ;) 

Przyznaję, że obiekt mi się podobał, chociaż i tu mnie dopadł żal (który towarzyszy mi zawsze, gdy odwiedzam podobne miejsca), że do naszych czasów przetrwały tylko ruiny. Na wieżę widokową nie weszłam (SKS, kurka, SKS), ale nic to, jak mawiałam Pan Wołodyjowski. Ciekawych ekspozycji na niższych poziomach nie brakowało. Była krypta, narzędzia tortur (hiszpański bucik mnie urzekł - nie pytajcie...), i oczywiście kościotrup w lochu, na pamiątkę Małgorzaty, która nie chciała za mąż. Były i wypchane zwierzęta, co jest mocno "kripi", i w życiu bym nie chciała takiej "ozdoby" w domu ani nigdzie indziej poza muzeum. 

Stoisk handlowych, o dziwo, było mało, ale magnesików w asortymencie nie zabrakło. Kusiło mnie, aby na nabyć jedną czy dwie książki, ale zrezygnowałam z tego pomysłu. Po obiedzie (smacznym), opuściliśmy zamek, zahaczyliśmy o punkt widokowy na zboczu góry i zeszliśmy nad Jezioro Bystrzyckie, a stamtąd do samochodu. Fajny, miły spacerek - polecam! Natomiast nie polecam organizacji ruchu drogowego w Zagórzu, bo na pewnym odcinku ona praktycznie nie istniała i każdy jeździł jak chciał! Było to wkurzające, niebezpieczne i po prostu złe. Na szczęście na pozostałych etapach drogi powrotnej było już normalnie i nasz kierowca (DZIĘKUJĘ!) spokojnie odstawił nas tam, gdzie "trza". Do domu dotarłam zmęczona, ale zadowolona i pełna wrażeń. Po doprowadzeniu się do porządku udałam się w kimę/na spoczynek/w objęcie Morfeusza (no, spać poszłam po prostu), bo następnego dnia czekała mnie wyprawa na Zamek w Rydzenie. Ale to już zupełnie inna historia... 

Ps Moim niedzielnym Towarzyszom jeszcze raz dziękuję :)



Cykoria 

Krwawnik


Trzcinnik piaskowy

Stokrotka pospolita
Dąb(ek) 













Małgośka, mówią mi...