I cyk, kolejny weekend się kończy. Nie wiem jak u Was, ale u mnie było intensywnie! Było zwiedzanie, oglądanie, podziwianie, "czilowanie", gadanie, witanie, żegnanie, podróżowanie. Weekend w gronie przyjaciół, z rodzaju tych, z którymi dzieli odległość geograficzna, ale łączą lata wspomnień, beczka soli i... sympatia. Bo jak się ma takich ludzi, to się inaczej żyje, lepiej, piękniej, pełniej... A jak jeszcze ludzi ci lubią zaglądać w różne ciekawe (no, przynajmniej w moim mniemaniu ciekawe) miejsca to już w ogóle jest "ideolo". Ku mojej radości i zaskoczeniu nie tylko pełniłam funkcję przewodnika, ale i dałam się poprowadzić, a właściwie dowieźć! Do kościoła. Pięknego takiego. Z Matką Boską Rawicką! Wiele razy go mijałam, ale nigdy nie wpadłam na pomysł, aby wejść do środka. Nawet mi przez myśl nie przyszło, że mógłby być otwarty! Cóż... jest otwarty i to codziennie, bo trwa wystawienia Najświętszego Sakramentu. Oprócz w tego w kościele znajduje się też obraz Matki Boskiej Rawickiej. No, jestem w szoku, bo nigdy o nim nie słyszałam! Do wczoraj... Obraz Maryi pędzla Carla Wohnlicha powstał w 1871 roku i nawiązuje do "Madonny Sykstyńskiej". Wiecej informacji tutaj: KLIK Matce Boskiej "towarzyszą" św. Jadwiga Śląska (ta z Trzebnicy) oraz św. Gertruda. O ile dzieje Jadwigi są mi znane, tak historię Gertrudy kiedyś zgłębię. A kościół nosi tytuł Chrystusa Króla i Zwiastowania NMP, i znajduje się przy wałach, niedaleko liceum. Rawicki rynek też sobie obejrzałam (po raz kolejny), i wydał mi się uroczy przy pełnym słońcu i sobotnim poranku. Muszę jeszcze doczytać skąd tam się wzięła niedźwiedzica! Byłam też świadkiem niezwykłego zdarzenia... Deptakiem szedł sobie chłopak z lodem w różku w dłoni. W pewnym momencie zawartość rożka znalazła się na ziemi, a młodzieniec w słowiańskim przykucu i zaczął sprzątać! Byłam w szoku! Starannie zebrał, co się rozwaliło, i poszedł. Brawo! Brawo! Czapki z głów! Ja sama nie wiem czy bym tak postąpiła, a tu taka postawa. Szacunek!
Ale nie samą Wielkpolską człowiek żyje... Po powrocie z Rawicza przyszła pora na kolejne spotkanie i tu nastąpiło intensywne "wycieczkowanie". Zaczęliśmy od Konar (tych, za Krzelowem), gdzie był pierwszy na świecie zakład, który produkował cukier z buraka cukrowego (F. Achard i te klimaty). Powtarzam, PIERWSZY NA ŚWIECIE! (To nie byle co!) Potem Lubiąż i słynny klasztor. Tu trzeba zapamiętać, że kasa czynna o pełnych godzinach i zwiedzanie z przewodnikiem, a kilka razy w roku zwiedzanie rozszerzone. I płatność tylko gotówką, a magnesiki do nabycia w kasie. Wieczorem ognisko już w warunkach kameralnych własnego podwórka, a następnego dnia wędrówka po tym, co najbliżej - Odra, lasy, pole słoneczników - swojskie i sielskie. Moim gościom geograficznie bliżej do Warty, ale myślę, że "przerobię" ich na Odrę ;)!...
Dobrze było! Dziękuję moim Gościom za wszystko! Życzę bezpiecznego powrotu do domu, a sama też idę spać! Jutro poniedziałek, nowy tydzień, nowe wyzwania... Dobrano, Wszystkim!
PS Jak piwo to tylko Karmi, a jedzonko w Papi w Wołowie (kocham frytki z batatów)!
PS 2 Uwaga, ten wpis zawiera lokowanie produktu, ale chwalę z własnej woli :D i za darmo!
PS 3 Nigdy się za bardzo nie interesowałam Wielkopolską, ale chyba się jednak zainteresuję, bo to blisko, a może być ciekawie...
PS 4 To już naprawdę koniec tego wpisu :D!