niedziela, 23 czerwca 2024

Miododajnie

Dziś kilka zdjęć z mojego najbliższego otoczenia. Jestem miłośniczką łąk kwietnych oraz roślin miododajnych, i z przyjemnością obserwuję, co tam się w tym małym światku dzieje...









Wielka radość, jednak jakieś owoce w moim ogrodzie przetrwały! Jest czerwono, jest moc!

Gruszki na gruszce, nie na wierzbie. To pierwsze owoce na tym drzewku od początku jego istnienia. Duma!

I kolejny powód do dumy - jabłuszko na drzewku, które, jak sądziłam, nie przetrwa. Niespodzianka, żyje i ma się dobrze.

Orzech, wola życia zwyciężyła!

Alternatywy 4








czwartek, 20 czerwca 2024

Kle, kle boćku...

Za takie widoki kocham moją gminę! I po raz kolejny przekonałam się, że aparat musi być w gotowości, żeby uwieczniać takie spotkania! 

















niedziela, 9 czerwca 2024

Wilki w Żmigrodzie

Gdy nadchodzi wiosna, zaczynam przeglądać strony gmin i ośrodków kultury z całego regionu w poszukiwaniu informacji o dniach miast, mieścin i miasteczek. A jak już znajdę, to sprawdzam jakież to gwiazdy zawitają tu czy tam. W tym roku byłam zainteresowana, można by rzec, że prawie nastawiona na koncert Dżemu w Gostyniu i Agnieszki Chylińskiej w Lesznie. A jak przyszło co do czego, to wylądowałam w Żmigrodzie na koncercie Wilków! Taki nieoczekiwany zwrot akcji, ale pozytywny, bo ja Wilki bardzo lubię, a Roberta Gawlińskiego jeszcze bardziej!

Właściwie, żeby być zupełnie szczerą, to Robert jest moim „crashem” z młodości i jako nastolatka strasznie się jarałam jego muzyką i osobą, a na ścianie wisiał plakat, który w moim młodym przekonaniu prezentował to, co najlepsze w polskiej muzyce – takiego charyzmatycznego, uduchowionego, enigmatycznego chłopa z charakterystycznym głosem i w ogóle mega przystojnego gościa (przypominam – to poglądy 15-letniej mnie). Moja sympatia do Wilków sięga czasów, gdy po raz pierwszy usłyszałam „Son of the Blue Sky” (klasyk) i „Moja Baby” (sztos). To były te czasy, gdy trzeba było kupić kasetę, żeby posłuchać ulubionych zespołów (Internet i komórka? Zapomnij! Nie było – może i to lepiej..), ewentualnie nagrywać piosenki z radia albo teledyski na kasetę video. Koncert? Nigdy w życiu! Raz, że zawsze daleko, dwa – kasa na bilety, trzy – rodzice nie puściliby mnie samej. Teksty spisywało się do zeszytu (mam gdzieś jeszcze taki brulion z moim ukochanymi wówczas hiciorami!). To wszystko sprawiło, że piosenki Wilków znałam, ale kasety nigdy nie miałam. Ale jak się dowiedziałam, że Robert Gawliński nagrał solowy album… uruchomiłam wszystkie moje nastoletnio – fanowskie moce i stałam się dumną posiadaczką „Kwiatów jak relikwie”. I dwie piosenki z tej kasety kocham do tej pory – tytułową oraz „Nie stało się nic” – uciekła do windyyyyyyyyyyy (moja ulubiona fraza). A potem nastał album „X” (dla mnie – kaseta) i mój ulubiony utwór „Miasto we śnie”. Kolejną kasetę pt. „Gra” też nabyłam, ale szczerze mówiąc, nie zrobiła na mnie wielkiego wrażania i w sumie nawet nie pamiętam, jakie piosenki zawiera. Cóż… samo życie! To samo życie zweryfikowało mnie jako fankę Wilków, bo w 2002 roku nagrali „Baśkę” i…się obraziłam na nich! W moim odczuciu ta piosenka w ogóle, ale w to w ogóle nie pasowała do Wilków, jakie znam i uwielbiam. Nastolenia ja uznała, że to jest utwór płytki, seksistowski, szowinistyczny (Borze Tochulski, jakie ja miałam przemyślenia!), i w ogóle bez sensu, i co to ma być, że mój idol śpiewa tekst, który byłby idealny dla zespołu disco polo, ale nie dla Wilków. Bunt na całego, tym większy, że nagle wszyscy zaczęli słuchać MOJEGO zespołu (miałam wówczas dziwne wyobrażenie, że mój gust muzyczny jest bardziej wyrafinowany niż gust zwykłego Kowalskiego [przepraszam wszystkich Kowalskich], a skoro Kowalski zaczął się interesować MOIM zespołem, to już nie jestem taka oryginalna – przypominam – to uczucia małoletniej fanki). Reasumując, MÓJ zespół zacumował na marginesie moich upodobań muzycznych, a „Baśki” nienawidzę do tej pory. To jednak nie koniec tej przydługiej opowieści, bo po latach nastał dzień, w którym wyruszyłam na koncert dawnych idoli. Odbył się we Włoszakowicach, był styczeń, padło nagłośnienie, przerwali występ, potem wznowili i znów wszystko byłoby pięknie, gdyby nie Barbara! Gawliński naprawdę wczuł się, dawał z siebie wszystko, grając „moje” klasyki, a parę osób stojących blisko mnie darło „dzióbki” krzycząc: „Baśka, Baśka”. Szkoda mi się Gawlińskiego zrobiło. A tak w ogóle to wtedy ujął mnie tym, że bardzo przepraszał wszystkich obecnych za problemy techniczne (nie z jego winy), i dziękował, że nie poszliśmy sobie do domów (Panie, jak „hektar” jechałam, żeby Pana zobaczyć więc jakże bym miała nie poczekać!). Koniec dygresji, wracamy do Żmigrodu! Cieszę się, że tam dotarłam, bawiłam się znakomicie, Robert Gawliński w formie, publiczność znała teksty, ale największą niespodzianką były moje ulubione „Nie stało się nic” oraz „Son of the Blue Sky”. Poczułam się usatysfakcjonowana do tego stopnia, że z wdzięczności (he, he) podrygiwałam nawet w rytm „Baśki”, ale umiarkowanie, bez szaleństw (nadal jej nie cierpię). Na scenie wystąpili również synowie Gawlińskiego (bliźniacy), którzy dołączyli do zespołu jako muzycy. Jeden z nich wykonał dwie piosenki własne, ale nie będę się nad tym rozwodzić 😉

Z koncertu wyszłam z płytą Wilków ( w ogóle to mi się wydaje, że sprzedaż prowadziła żona Gawlińskiego, ale 100% pewności nie mam) i tak oto historia zatoczyła koło (tak się mówi?). Nastoletnia (teraz tylko w duchu) fanka doczekała się własnego albumu ulubionego zespołu. Tak, wiem, to dziwne, że w czasach, gdy muzyka jest dostępna w sieci ja kupuję płyty, ale to mój sposób na wspieranie artystów, których lubię i najlepsza pamiątka. Często też przy takim stoisku można spotkać jakiegoś członka zespołu, zdobyć autograf czy nawet wspólne zdjęcie więc warto podejść. Mam jeszcze kilka również bezcennych rad koncertowych, ale to materiał na inny wpis… Jedna jest jednak kluczowa i muszę się nią teraz podzielić – jeśli chcesz nagrywać występ ulubionego artysty to zadbaj o to, żeby starczyło pamięci w telefonie! Tak…mi wczoraj miejsca zabrakło i moje malutki serduszko zalał wielki smuteczek, który przerodził się w czyn i po powrocie do domu przerzuciłam z telefonu na komputer kilkanaście GB danych. Skąd to się bierze? Nie wiem! Urok smartfona..

Wracając z koncertu czułam się jak nastolatka, ale i dorosłość ma swoje plusy w tym kontekście. Mobilność, samodzielność, jakieś środki budżetowe na zaspokajanie kulturalnych potrzeb… I co z tego, że pesel zaczyna się od „8”, skoro w sercu nadal kwiaty jak relikwie… i nowy cel… do Wąsosza w lipcu przyjedzie Kuba Jurzyk. Chcę tam być!...




poniedziałek, 3 czerwca 2024

Staruszek cis i fantastyczny królik albo na odwrót

Mam silną słabość do zamków. Królewskie, książęce, błyskawiczne, w drzwiach, z piasku... nie pytam i biorę jak leci. Jestem też miłośniczką fantastyki. Hobbici, czarodzieje, magia, Dora Wilk i Pratchett - to moje klimaty. Zwierzęta? A i te stworzenia lubię! Rośliny? Proszę bardzo, podziwiam, szanuję, nie niszczę, nawet czasem podlewam. Piszę o tym wszystkim, bo minione dni spędziłam w podróży i były zwierzęta, rośliny, zamek... I było fantastycznie! Zamku Czocha nie muszę nikomu opisywać, ale czy ktoś widział drzewo, która ma 1500 lat??? Ja widziałam! W Henrykowie Lubańskim... Wiele razy przejeżdżałam obok tablicy "Najstarsze drzewo w Polsce 3,5 km", aż nastał moment, w którym uznałam, że chcę to zobaczyć. I zobaczyłam! Na dowód zdjęcia. Nie wiem czy to możliwe, aby drzewo miało faktycznie tyle lat, ile mu przypisują, bo na drzewach się nie znam, ale z pewnością jest bardzo stare, a mimo to jest w nim życie. Cis ma też swoje imię - Henryk. Tak dostojnie jakoś i książęco, bo przecież wielu naszych Piastów nosiło to imię. Odwiedziłam też mini zoo, ale tak mini mini. Spotkałam tam lamy, kozy i królika. Nie wiem jak uszaty miał na imię, ale z niego też biło dostojeństwo. Podejrzewam, że pasztet byłby iście królewski...











Harry Potter i Czara ognia - wersja Czocha 

"Ależ no oczywiście, że jesteś smoczycą, bo aż promieniujesz subtelnym, kobiecym pięknem!"