wtorek, 21 marca 2023

Muzyczny coming out, czyli za co kochałam Kelly Family

Wczesny etap mojej młodości przypada na lata 90-te. Zbierałam wtedy pocztówki, kolekcjonowałam karteczki z kolorowych notesików (do tej pory nie wiem dlaczego) i byłam zafascynowana zespołem The Kelly Family („Gimby nie znajo!”).

Co tam fascynacja – ja ich strasznie kochałam i byłam fanką pełną gębą! Zespół złożony z dziewięciu osób noszących nazwisko Kelly fascynował mnie wszystkim – muzyką, strojami i taką niesamowicie pozytywną energią, która od nich biła. Do dziś pamiętam ich imiona wg starszeństwa (!) – Kathy, John, Jimmy, Patricia, Joey, Barby, Paddy, Maite i Angelo.

Podobało mi się, że każdy członek zespołu potrafił grać na licznych instrumentach i mówić w kilku językach. Na strychu mam ich plakaty, pocztówki i pękaty zeszyt z wycinkami, które namiętnie gromadziłam. Materiały te pochodziły w większości z „Bravo”, a żeby je zdobyć, wsiadałam na rower i „naginałam” pięć kilometrów pod górkę (!) do Wińska, aby w jedynym kiosku w okolicy nabyć ulubioną gazetę. Tak, tak… lata 90-te nie znały internetu i żeby się czegoś dowiedzieć o ulubionej kapeli, trzeba było sobie zadać trochę trudu. Tak samo było z oglądaniem teledysków. Aby móc je obejrzeć, w każdą niedzielą włączałam emitowany na „Dwójce” program „30 ton – lista, lista przebojów” i z zapartym tchem śledziłam zestawienia, mając nadzieję, że klip moich ulubieńców długo w nim pozostanie i zdobędzie najwyższą lokatę.

Niezbędnym atrybutem fana jakiegokolwiek zespołu jest koszulka z nadrukiem. Także w mojej szafie było kilka t-shirtów ze zdjęciami muzycznej rodzinki, które nosiłam z nieukrywaną dumą. Nie muszę chyba dodawać, że sama zapuszczałam włosy, by choć trochę upodobnić się do Kellesów, a ściany mojego pokoju były obklejone plakatami rozśpiewanego rodzeństwa. Spędzałam w nim długie godziny wpatrując się w ich uśmiechnięte twarze. Jako, że wiek nastoletni sprzyja pierwszym zauroczeniom, niejednokrotnie wiodłam z koleżankami z klasy zaciekły spór o to, kto jest fajniejszy – Angelo czy Paddy i patrzyłam krzywym okiem na rówieśniczki zafascynowane Backstreet Boys (boysband – wówczas mega modny). Kupowałam też kasety Kelly Family, a potem słuchałam ich w nieskończoność – to były czasy! Kasety, które w chwili obecnej stanowią bezcenny relikt przeszłości, mam do tej pory.
I choć zdarzało się, że ktoś mówił mi, że słuchanie Kelly Family jest obciachem, to ja się tym zupełnie nie przejmowałam! Nie widziałam niczego śmiesznego w ich muzyce. Lubiłam te melodyjne utwory, które szybko wpadały w ucho i pozwalały odpływać w świat marzeń. Właściwie to Kelly Family byli jedynym zagranicznym zespołem, który tak bardzo mnie zafascynował, mimo że nie rozumiałam tekstów (język angielski poznałam dopiero w LO), a gdy Kathy śpiewała po hiszpańsku, to już w ogóle wpadałam w niemal ekstatyczne uniesienie.

Kilka dni temu dowiedziałam się, że Kelly Family się reaktywuje i wypuszcza nową płytę. Włączyłam ich najnowszy teledysk, a youtube zrobiło resztę. Od jednego klipu przeszło do nagrań z ich koncertów. Godziny mijały… Siedziałam i oglądałam. Wszystkie wspomnienia wróciły, a ja poczułam jakbym znowu miała te 12 lat!
Czy wielki „comeback” Kelly Family się powiedzie? Czy podbiją serca fanów? Czy ich muzyka będzie działać na mnie tak, jak 20 lat temu? Szczerze? Nie mam pojęcia!
Dwie dekady to szmat czasu. Dorosłam, zdobyłam bagaż doświadczeń, niejedno widziałam, wszystko jest inne. Nie jestem już nastolatką, jestem innym człowiekiem, ale sentyment i długie włosy pozostały. Może więc pora odkryć w sobie dziecko na nowo?

[Tekst z 3 kwietnia 2017, wrzucony na stronę winsko.eu]




Dopisek z roku 2023...
Dziecięce marzenie się spełniło. Byłam na dwóch koncertach Kelly Family (Łódź 2018, Kraków 2020). Z pewnością jeszcze o tym napiszę, ale powiem Wam jedno - dobrze jest marzyć...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz