A dziś wpis na serio i strasznie prywatny, ale ważny jak sądzę. Dzisiaj bowiem zaserwuję mrożącą krew w żyłach (moich) opowieść o dentystach w moim życiu. Jest to temat taki, że hej! Bo już sam fakt, że w jednym zdaniu używam słów „ja” oraz „dentysta” zasługuje na odnotowanie w kronikach na wieczną rzeczy pamiątkę.
Jeśli ktoś nie nadąża, napiszę wprost: boję się wizyt u „zębologów”,
a właściwie tego, co się może wydarzyć!
Boję do tego stopnia, że, ekhm, wstyd się przyznać, łaziłam z czarną „jedyneczką”
i starałam się mówić w taki sposób, aby ten mój nieszczęsny ząb był jak
najmniej widoczny (Aż się spociłam, pisząc te słowa, bo jednak uzewnętrzniać
się w takim temacie nie jest mi lekko!). Chyba nietrudno się domyślić, jak
bardzo utrudniało mi to życie. Musiałam się starać tak układać wargi podczas
rozmowy z kimś, żeby zakrywały górną szczękę. Uśmiech? Tak, ale bez eksponowania
„kłów”. Zdjęcia? To samo! Wzmożona czujność, aby przypadkiem ktoś na fotografii
nie uwiecznił fatalnego stanu moich zębów. Obserwując ludzi wokół mnie, zazdrościłam
im pięknych uśmiechów. Moja samoocena przy tym spadała na dno, bo przecież
jestem tchórzem i zamiast iść do dentysty, to ja tu jakieś histerie odstawiam i
męczę się okrutnie. No, błędne koło, totalnie! Mama zaczynała rozmowę o zębach?
Foch! Rodzeństwo doradzało? Foch! I bunt wewnętrzny, dajcie mi wszyscy święci
spokój, odczepcie się, pójdę do dentysty, sama wiem, co robić. (Bożesz Ty mój, doceńcie,
że naprawdę piszę, co się w moim łbie działo…). I jaki był efekt? No, łatwy do
przewidzenia. Żyłam z dnia na dzień, udając, że problemu nie ma, usychając z tęsknoty
za możliwością rozmawiania i uśmiechania się bez wstydu (Pomijam kwestie
zdrowotne, bo jak zęby są popsute to inne problemy się pojawiają.), i
pogrążając w złości na siebie, że nie umiem się przełamać i boję się dentysty,
chociaż jestem taka stara. Żeby nie było, to na tyle, na ile byłam w stanie, korzystałam
z usług stomatologa. Jednego, jedynego, przed którym byłam w stanie otworzyć
gębę, ale było to tak wielkie wyzwanie dla mnie, że już na tydzień przed terminem
wizyty snułam się bez humoru, zestresowana, przerażona, a w nocy nie mogłam
spać. Miałam też pełną świadomość, że czeka mnie leczenie kanałowe i to
sprawiało, że bałam się jeszcze bardziej. W mojej głowie tkwiły wspomnienia
kanałówki sprzed lat (liceum), które tak bolało, że na samą myśl o doznanym
wtedy bólu, przechodził mnie dreszcz. Różni ludzie boją się różnych rzeczy,
pająków, myszy, ciemności, zamkniętej przestrzeni, klaunów itepe, itede, a ja
lękam się dentysty. Wzięło się to m.in. z traumatycznej wizyty, którą przeżyłam
jako dziecko. W pewien ponury, ciemny poranek znalazłam się w gabinecie, w
obcym mieście, a żeby lekarz mógł coś zdziałać w mojej dziecięcej szczęce,
musiało mnie trzymać kilka osób. Tragedia!
Czas mijał, rozwiązania nie było, moja desperacja rosła. Usłyszałam
od kogoś, że skorzystał z usługi leczenia zębów pod narkozą, bo też był mega
cykorem i inaczej by się nie dało. Ciekawe, uznałam. Poczytałam, popytałam i zdawało
się, że mam remedium na swój problem. W międzyczasie moje siostra dała mi
namiary na swojego dentystę i wymusiła obietnicę, że się umówię na wizytę. Tak
go wychwalała, że aż nie uwierzyłam! (Siostra, wybacz!). Mój mózg nie dopuszczał
opcji, że dentysta może być super, a na fotelu można się nudzić lub nawet…
przysnąć. W końcu jednak zadzwoniłam i umówiłam się na konsultacje. Pojadę,
pogadam, potem już więcej się tam nie pokażę – słowo dają – wstyd mi, ale takie
miałam wtedy nastawienie. Przeżyłam konsultacje, ustaliliśmy terminy wizyt, a
potem, w końcu, jakimś cudem i wbrew sobie, stawiłam się w gabinecie. Ile mnie to kosztowało
to wie tylko Pan Bóg, ja i…Agunia, która mnie nie tylko podtrzymywała, ale
wręcz dźwigała na duchu (Agunia, dziękuję!). Nie będę szczegółowo opisywać, co
się działo podczas tej wizyty, ale przeżyłam! Zajmowała się mną przemiła Pani Doktor,
która co chwilę pytała czy wszystko w porządku (Uwaga! Dentysta, który się
przejmuje!!!), i zapowiadała, co będzie robić. POEZJA! EMPATIA! SZACUNEK!
ZROZUMIENIE, że się boję, bez sugestii, że mam się ogarnąć i nie marnować jej czasu.
Mistrzostwo! Wyszłam w szoku, że otrzymałam opiekę na najwyższym poziomie i w
jeszcze większym, że…NIC A NIC nie bolało!!! Rozumiecie? Napiszę jeszcze raz!
Spędziłam na fotelu ponad godzinę i NIE BOLAŁO. Wow! Wszystko fajnie, ale dalej
byłam sceptyczna. Cichy wewnętrzny głosik dentofobii podpowiadał mi, że to
podstęp i że nie ma opcji, aby leczenie zębów nie bolało, a kolejna wizyta z
pewnością będzie gorsza. (No, tak ten strach właśnie funkcjonuje, no!). Pojechałam!
Tym razem trafiłam do Pana Doktora i fakt, Pan Doktor „ogarnął” zęba, który był
w naprawdę fatalnym stanie, ale…. TEŻ NIE BOLAŁO! Szok i niedowierzanie! Świat
się kończy, Marta trafiła do miejsca, gdzie dentyści to nie tylko niesamowici
fachowcy, ale i ludzie pełni empatii, szacunku i…poczucia humoru. I jeszcze odpowiadają
na pytania, a nie poganiają nerwowo „NASTĘPNY! NASTĘPNY” i wypychają Cię za drzwi gabinetu,
żeby dorwać kolejnego nieszczęśnika czekającego z kolejce.
Chciałabym móc napisać, że na ten moment zęby mam już ogarnięte
(czeka mnie chyba jeszcze jedna wizyta), ale przeżyję. Wyszłam ze strefy (dys)komfortu i dzięki
pomocy specjalistów, rozwiązałam problem, który utrudniał mi życie. I choć był
moment, że czułam się i wyglądałam (serio) jak Rocky Balboa po walce z Drago,
to jestem dumna z siebie! Ząb, niby rzecz mała, ale jak się „uruchomi” to koniec.
Trzeba walczyć! (I kto to mówi, nie?). Nie powiem, że całkowicie uwolniłam się
od strachu przed dentystą, ale ten lęk już mnie nie paraliżuje, a największym minusem
związanym z wizytą jest dla mnie teraz odległość. Bo korzystam z usług OrtoImplant
Smile w Lubaniu. A od nas do Lubania jest 150 km! I nie, ten post nie zawiera
lokowania produktu, nie zapłacili mi za reklamę, he, he, to tylko krótka
opowieść o wygranej walce. Jak już wspominałam, pisanie o strachu przed
dentystą nie jest dla mnie łatwe, ale stwierdziłam, że może trafi to do kogoś,
kto ma podobny problem. A jeśli tak, to niech wie, że na świecie są dentyści – np.
w Lubaniu – którzy i dziurę zaplombują, i implanta wstawią, i 8. wyrwą, i
sztuczną szczękę ogarną. Gdyby ktoś miał życzenie więcej się dowiedzieć, niech
pyta, albo dzwoni i się na wizytę umówi.
Nie ma lekko, ale po wszystkim jest pięknie :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz